piątek, 15 czerwca 2012

Jeden.

Podobno wyszła moja kolej na gotowanie. To ugotowałam. A co!
Poniżej autorski przepis ofetowej pt. "Kurczak, sposób numer 54785157".
Przepis jest fantastyczny, bo jest ogólnie na oko. Potrzebujemy:
  • podwójnej piersi z kurczaka
  • mrożonej mieszanki chińskiej hortex albo innej ale przy innych ostrożnie przy wrzucaniu na rozgrzane mięsko bo w niektórych siedzą plasticzane torebki z przyprawami
  • jakiejś fajnej przyprawy typu chińskie 5 smaków albo kurczak klasyczny
  • oliwy z oliwek
  • sosu teryiaki (to inwestycja na lata bo zabija smak każdego potrawy która nie wyszła, ale tutaj nie w tym celu)
  • 1 suszonej papryczki peperonchini (3 jeśli lubicie jak pali w obie strony, 5 jeśli chcecie popisać się przed dziewczyną)
Zaczynamy od pokrojenia mięska w małe kawałki, na oko. Wrzucamy do miski, zalewamy oliwą żeby przykryć kurczaczka, dosypujemy naszej fajnej przyprawy ile się sypnie ale co najmniej łyżeczkę (jak będzie za dużo to nie szkodzi). Zostawiamy na czas nieokreślony, włączamy głośno ulubiony zespół i drzemy się z wokalistą jakieś 4-5 piosenek. Po tym czasie kurczaczka razem z naszą marynatą (marynata... to brzmi dumnie!) wrzucamy na woka. Albo patelnie, ale musi być duża. Zalewamy sosem teryiaki. Rozgniatamy papryczkę, najlepiej nie palcami. Jak już rozgniatamy palcami to myjemy ręce zanim wsadzimy je w oko. Jak już zapomnieliśmy umyć to lecimy pod kran i trzymamy oko pod wodą dłuuugi, długi czas i modlimy się żebyśmy nie oślepli. Tylko najpierw lepiej wyłączyć gaz pod kurczakiem. Jeśli obeszło się bez ofiar w częściach ciała to przechodzimy do następnej części. Mieszamy aż się usmaży tak że będzie można bez wysiłku przeciąć kawałek mięsa za pomocą drewnianej łopatki. Dorzucamy mrożonkę. Wyławiamy plastikową torebkę z przyprawą jeśli nie było hortexu. Mieszamy aż wszystko będzie rozmrożone. Potem czekamy aż wszystko będzie ciepłe. I jemy. Jeśli wrzuciliśmy pięć papryczek to lepiej dodajmy ryżu. Na koniec wszystko powinno wyglądać mniej więcej tak:


Po obiadku przychodzi pora na deser. U mnie supermodne babeczki. Domowe. Z proszku.
Pierwsza zasada domowego jedzenia brzmi: "Jeśli przygotowujemy potrawę w domu/akademiku/na stancji i do zawartości opakowania dodajemy składnik inny niż woda to jedzenie jest domowe."
Niech was nie zmyli jedna babeczka na talerzyku. Zjadłam trzy.

1 komentarz:

Don't be shy!